“Rana” – recenzja

Rana trochę krwawi

Najnowsza powieść Wojciecha Chmielarza, „Rana”, już jest sprzedażowym hitem. Niedługo będzie ją można wypożyczyć także u nas. Czy warto?

W świecie polskiego kryminału liczy się obecnie na rynku kilka nazwisk. Chyba najbardziej poczytni – i potwierdzają to kolejki na ich książki w bibliotekach – są obecnie Remigiusz Mróz i Wojciech Chmielarz. O pierwszym pisał specjalnie nie będę, bo jego literacka płodność może z jednej strony budzić podziw (36 książek w 6 lat!), z drugiej – pewne wątpliwości w kwestii jakości, książki drugiego polecam zaś wszystkim (zwłaszcza serie gliwicką i o komisarzu Mortce, choć ta na dobre zaczyna się dopiero od trzeciego tomu). Bo są błyskotliwie napisane i warsztatowo dopieszczone. Akcja jest wartka, wciągająca, a przy tym wszystkim świat przedstawiony nakreślony jest na tyle precyzyjnie, charakterystycznie, szczegółowo i obrazowo, że moja wyobraźnia to kupuje (coś, czego nie znalazłem u trochę pod tym względem generycznego Mroza). Bardzo mnie cieszy sukces Chmielarza, a za taki należy odbierać nie tylko poczytność, ale też przede wszystkim choćby błyskawiczną sprzedaż praw do ekranizacji „Żmijowiska” (serial jest już na ukończeniu) – to mu się należy za naprawdę solidną porcję pracy i talentu.

A teraz trochę – jako fan i polecacz – ponarzekam. W połowie sierpnia na rynku ukazała się najnowsza powieść pochodzącego z Gliwic autora. Rana to jego kolejny po „Żmijowisku” nieseryjny kryminał. Akcja toczy się w prywatnej szkole, gdzie najpierw w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jedna z uczennic, a potem znika jej nauczycielka. To także opowieść o relacjach między dziećmi i rodzicami, obojętności a także trudności wyswobodzenia się tych pierwszych od przemocy ze strony tych drugich. Pod tym rodzinnym, społecznym względem jest „Rana” mieszanką „Gniewu” Zygmunta Miłoszewskiego (ujęcie tematu charakterystyczne dla tego właśnie pisarza) i „Wzgórza psów” Jakuba Żulczyka (u pochodzącego z Nidzicy pisarza patologiczny patriarchat zdaje się być zarysowany lepiej), miejsce akcji przywołuje zaś dodatkowo skojarzenia z telewizyjnym żulczykowym „Belfrem”. Oczywiście nie posądzam autora o zapatrzenie się na kolegów, ale brakuje mi w tym wszystkim tego, czym poprzednie książki błyszczały – opisów świata przedstawionego, namacalności książkowej rzeczywistości. Jedyna próba to opis warszawskiej Pragi, ale… za mało tej Pragi w Pradze, panie Wojtku! Samej “szkoły w szkole” jest również za mało – brak tychże właśnie błyskotliwych opisówek, didaskaliów. Szkoła jest tu po prostu pustawą areną dla kilku głównych postaci. Poza tym zwrot fabularny, który zastosował autor, już znamy z jego twórczości. Nie będę wchodził w szczegóły, żeby nie psuć lektury tym, którzy nie czytali, a chcą to zrobić, ale podobny nietypowy zabieg zastosował autor w „Zombie”. I o ile za pierwszym razem jest on przekonujący, to zbyt częste stosowanie może działać na jego niekorzyść. Spodziewałem się też, z uwagi na charakter wpisów pisarza o kwestii strajków nauczycieli, poruszenia wątku oświatowych aktualności politycznych, ale tego stety lub niestety brakuje.

Żeby nie było, że tylko narzekam – nie jest źle. Bo książka jednak potrafi wciągnąć, można ją wchłonąć na raz. Ale cóż… Chmielarza stać na więcej. Poprzednimi powieściami poprzeczkę zawiesił sobie bardzo wysoko.

Łukasz Wieliczko

Możesz również polubić…